Zeszyt VII
Siódmą część pamiętników Heleny z Jarochowskich Garszyńskiej otwiera opis ostatnich dni autorki na wakacjach w Kołobrzegu w 1914 r., gdzie niespodziewanie docierają do niej wiadomości o zamachu w Sarajewie oraz powszechnej mobilizacji wojsk austriackich, niemieckich i rosyjskich. Jak pisze, w tamtym momencie nie wierzyła jeszcze, że faktycznie może dojść do działań zbrojnych, szokujące wiadomości prasowe uznawała za przejaw działań żądnych sensacji dziennikarzy: „[...] uważałam te wszystkie wieści za przesady dziennikarskie” (k. 6r).
Nie spodziewając się poważniejszych konsekwencji, autorka powróciła w sierpniu do Kalisza, gdzie niespodziewanie doświadczyła przedsmaku wojny – pośpiesznie ewakuowane wojska rosyjskie oddały miasto Niemcom, którzy wdawszy się w strzelaninę z kilkoma zabłąkanymi oddziałami rosyjskimi, zaczęli karać mieszkańców za stawianie oporu: „Nie miałam pojęcia, że Niemcy mogą być tak okrutni i niekulturalni. Wiedziałam, że prześladują religię, język polski, wynaradawiaja, wywłaszczają ale nie przypuszczałam aby mogli byc tak strasznymi barbarzyńcami” (k. 10v-11r). Kolejne dni i tygodnie upłynęły autorce na panicznej ucieczce przed frontem i Niemcami, którzy w jej oczach urośli do roli Hunów, barbarzyńców niszczących wszystko na swojej drodze. Dużo miejsca w pamiętniku zajmuje opis zbrodni popełnianych przez armię niemiecką, zarówno tych, których autorka była naocznym świadkiem, jak i tych, o których tylko słyszała od przypadkowo spotkanych na drogach osób: „Ludzie obcy stawali się sobie naraz bliskimi przez wspólność niedoli” (k. 15v).
Kolejne karty pamiętnika wypełniają wspomnienia pierwszych tygodni wojny – przebija z nich niepokój autorki, nie tylko o siebie, ale przede wszystkim o dzieci i męża. W trakcie ucieczki na wschód, rodzina Garszyńskiej zostaje bowiem rozdzielona – ona sama wraz z córką dociera do Bogusławic, podczas gdy mąż z synem przeprawiają się dalej do Warszawy. Pozbawiona środków do życie diarystka niepokoi się o los córki, która nie posiada odpowiedniej odzieży na zbliżającą się zimę – jest również wściekła na męża. W trakcie swojej wędrówki spotyka bowiem swojego dwunastoletniego syna, samotnie wędrującego przez front. Okazuje się, że został on odprawiony przez ojca po kilkudniowym pobycie w Warszawie. Po wielu przygodach (m.in. czasowym uwięzieniu we Wronkach i niespodziewanej wizycie u dziadków) chłopiec dociera do nieszczęśliwej autorki: „Matka mego męża nie mogła synowi przebaczyć, że 12-letniego chłopca puścił samego prawie wśród gradu kul” (k. 41r).
Z perspektywy blisko dwudziestu lat, które upłynęły od opisywanych wydarzeń, Garszyńska bardzo krytycznie wypowiada się o Józefie Piłsudskim, Legionach i ich współpracy z państwami centralnymi. Z jej pamiętnika przebija uwielbienie dla endecji i Romana Dmowskiego – jak pisze, w chwili gdy wybuchła wojna, była przekonana, że Polacy mogą oprzeć się wyłącznie na Rosji, ze względu na słowiańskie pokrewieństwo obu narodów.
Wojna przyniosła autorce cierpienie nie tylko fizyczne, ale też emocjonalne: „[w 1915 r.] dowiedziałam się od kolegi mego męża pana Mochylewskiego, że mąż mój pojechał do Rosji. Strasznie mnie to zgnębiło. Pierwszą noc spędziłam całą we łzach. Wielką pociechę miałam z Kazia, który mnie mądrze i poczciwie pocieszał. We mnie jednak coś pękło i to coś nie dało się już nigdy skleić” (k. 55r).