Relacja Miny Kalfus
Mina Kalfus przypomina, że w tarnowskim getcie zginęli jej kuzyni, uciekinierzy z Lwowa i rozstrzelano jej ojca 11 czerwca 1942 r. Tydzień później rozpoczęła się akcja likwidacyjna. Jej młodszy syn został deportowany do Bełżca, podobnie jak 11 tys. tarnowskich Żydów. 19 czerwca na pl. Wolności zebrano mieszkańców getta, którzy mieli zezwolenie na pracę. Pognano ich do wagonów i wywieziono do obozu w Bełżcu. Autorka straciła część rodziny, ale w getcie pozostali jej brat i dwie siostry z dziećmi. Starszy syn Kalfus przyjechał z Krakowa, gdzie pracował, i zabrał matkę z sobą. Oboje przebywali w getcie krakowskim. Potem zostali wywiezieni do obozu w Płaszowie. Pracowała po dwanaście godzin dziennie (jeden tydzień na zmianie dziennej, drugi na nocnej). Więźniarki mało jadły, gdyż „kuchnia okradała”. Skradzioną żywność można było potem kupić, możliwe było także wykupienie się w czasie selekcji. Starszemu synowi autorki groziła deportacja i ukrył się na terenie obozu. Kalfus nie miała nic na łapówkę. Kiedy jej syn został złapany, trafił do kolonii karnej i pracował po dwadzieścia godzin w kamieniołomie. Próbowała przemycać dla niego wodę. W 1944 r. autorka miała być wywieziona do Auschwitz. Gdy stała w wagonie, zobaczyła syna, który dawał jej znaki, by wyszła i ustawiła się na końcu kolejki. Tego dnia zabrakło dla niej i kilku innych osób miejsc w wagonie. Niedługo potem została deportowana do Auschwitz-Birkenau. Opisała widok kominów krematorium i swąd palonych ciał. Niektóre rodziny, rozdzielane podczas selekcji, decydowały się jednak umierać razem. W obozie jedzenie było zepsute, a pobyt w szpitalu oznaczał śmierć. W baraku na jednej koi spało siedem więźniarek, miały jeden koc. Kalfus trafiła następnie do podobozu w Lichtewerden. Warunki życia i pracy były nieporównywalnie lepsze (pojedyncze lub podwójne prycze, ogrzewane baraki). Tam doczekała wyzwolenia. Jej starszy syn zginął w luty 1944 r. w obozie koncentracyjnym Mauthausen.